Rodzinny biznes jest jak koło młyńskie

2017-10-14 16:00:00 (ost. akt: 2017-10-24 18:28:22)

Podziel się:

Janina Płatek

Janina Płatek

Autor zdjęcia: Halina Rozalska

"Kram" to firma rodzinna, która na nidzickim rynku działa od 27 lat. Założyła ją Janina Płatek, kobieta przedsiębiorcza, niebojąca się pracy. Razem z synami i zięciem założyła spółkę, która prężnie rozwija się do dzisiaj.

— Założenie rodzinnej firmy to był pani pomysł. Dlaczego handel i to, wydawałoby się towarem, na którym znają się mężczyźni, a nie kobiety?
— W 1990 roku dostałam propozycję kupienia sklepu, w którym pracowałam. Decyzja nie była łatwa. Miałam wówczas 46 lat, dwóch synów i córkę. Mąż prowadził firmę transportową. Pomyślałam, że trzeba wziąć sprawy w swoje ręce. Powiedziałam do dzieci: bierzemy, to dobra okazja, żeby pracować na swoim. Wzięłam kredyt i kupiłam sklep. Z poprzednim właścicielem uzgodniłam, że towar, który przejęłam, spłacę w ciągu roku. Na początku pracowałam sama. Pomagał mi mąż i dzieci. Wkrótce dołączył mąż córki. Wiedziałam, że dam sobie radę, bo przedsiębiorczość odziedziczyłam po mamie. Mówiono, że mojej mamie to nawet byk się ocieli w oborze. Mama miała dobrą rękę do wszystkiego za co się wzięła. Poza tym była bardzo pracowita. I ja się od niej tego nauczyłam. Nie mogłabym żyć bez robienia czegoś.

— Jakiś przykład?
— Razem z mężem w ciągu 3 miesięcy postawiliśmy dom, w którym do tej pory mieszkam. Mąż był taką "złotą rączką", więc nie potrzebowaliśmy fachowców. Skoro dom wybudowałam, to nawet nie pomyślałam o tym, że firmy nie dam rady poprowadzić.

— Czy w tamtych czasach łatwo było handlować? Przecież w sklepach prawie nic nie było.
— Powoli wyprzedawałam zapasy, spłaciłam poprzedniego właściciela. Byłam już na swoim. Gdy zaczęło się wieść w interesie, zmarł mąż. W sklepie sprzedawałam przede wszystkim narzędzia, hydraulikę, elektronarzędzia, noże, wiertła. To były trudne czasy. Byli klienci, a nie było towaru. Trzeba było dobrze się "nazałatwiać", żeby przywieźć nowy towar do sklepu. Dostawałam awizo i musiałam szybko jechać, żeby ktoś inny go nie zabrał. Wynajmowałam duży samochód i jechałam. Brałam ze sobą dobry koniak. Wracałam z towarem, który był odbierany zaraz z samochodu. Nawet nie zdążyłam go rozładować. Starsi czytelnicy "Gazety Olsztyńskiej' powinni pamiętać te dziwne czasy.

— Daliście radę i zaczęliście się rozwijać...
— Chcieliśmy rozszerzyć asortyment, ale do tego potrzebne były nowe pomieszczenia, większy teren, żeby swobodnie rozładować towar. Potrzebne też były magazyny, dlatego kupiliśmy budynki po Gminnej Spółdzielni. Sami kładliśmy papę na dach, malowaliśmy ściany, naprawialiśmy dach. Mieliśmy konkretny plan rozwoju, który wspólnie ustaliliśmy, ale ostateczną decyzję podęłam ja. Postanowiliśmy, że w nowym budynku zajmiemy się także branżą budowlaną, mimo że nie jest to łatwy rynek. I siedzimy w tym do dzisiaj. Nie siedliśmy jednak na laurach. Rozbudowaliśmy się. Mamy zapewnione możliwości dalszego rozwoju, ale ciągle szukamy nowych pomysłów. Może pójdziemy w kierunku wyposażenia wnętrz? To już będą robiły dzieci i wnuki. Niech rozwijają rodzinną firmę. Ja zaczynałam od niczego. Jak wyszłam za mąż to mieszkaliśmy w 9 metrowym pokoiku.

— Kto teraz zarządza firmą?
— Powoli wycofuję się z czynnej działalności, bo chciałabym trochę odpocząć, wyjechać na dłuższe wakacje, zwiedzić ciekawe miejsca nie tylko w Polsce oraz bardziej zadbać o zdrowie. Nie chodzę już do pracy, ale oczywiście do firmy zaglądam często, żeby zobaczyć jak chłopcy dają sobie radę. Nadal uczestniczę też w podejmowaniu ważnych decyzji. Wspólnie decydujemy o losach rodzinnego interesu. Zarządzanie rodzinną firmą nie jest takie łatwe, ale w rodzinie zawsze można się dogadać. Szanujemy się wzajemnie. Oczywiście zdarzają się różnice zdań, sprzeczki. Czasami powiemy sobie coś przykrego, ale to działa jak oliwa na mechanizm, oczyszcza się atmosfera. W firmie jest ściśle określony podział obowiązków. Każdy odpowiada za swój dział i samodzielnie decyduje w sprawach bieżących, handlowych, ale strategię ustalamy wspólnie.

— Macie w Nidzicy sporą konkurencję. To duży problem?
— W Nidzicy jest kilka sklepów budowlanych, ale my uważamy, że konkurencja nam nie przeszkadza, a raczej pomaga, bo mobilizuje nas do działania, do utrzymania wysokich standardów i w obsłudze, i jakości towaru. Rodzi się coraz więcej lepszych pomysłów, które realizujemy.

— Czy w biznesie jest czas na prywatność?
— Oczywiście. Kto chce, ten zawsze znajdzie czas dla siebie i dla rodziny. U nas po prostu wymieniamy się, jeden zastępuje w pracy drugiego, bo firmy nie da się zamknąć i wyjechać. Tradycją rodzinną jest wspólne spędzanie Bożego Narodzenia i Wielkanocy u mnie. Razem świętujemy urodziny, imieniny, rocznice ważne dla rodziny. Wtedy zasiada do stołu 20 osób. Nie da się jednak przestać myśleć o firmie. Prywatny biznes jest jak koło młyńskie. Jeśli jest nurt rzeki, to koło się kręci i młyn działa. Podobnie jest z firmą, To właściciel musi być tym nurtem rzeki.

Na swoim:
W naszym cyklu "Na swoim" chcemy prezentować małe firmy, te które działają od lat i te, które dopiero startują. Jeżeli chcecie, żeby was opisać napiszcie do mnie na Facebooku.

Igor Hrywna


Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Dodaj komentarz Odśwież

Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez FB