LUDZIE\\\Rolnikami byli jej ojciec i dziadek. Z ziemią związana jest cała rodzina. Ona też od niej nie odeszła, ale została też przedsiębiorcą. Zofia Stankiewicz na bazie swojego gospodarstwa otworzyła w Idzbarku przedszkole „Pod Jelonkiem”.
— Ależ ja jestem rolniczką! Przede wszystkim. I to z urodzenia, wychowania, wykształcenia i wielu lat praktyki. Zajmuję się tym z mężem od ponad 30 lat.
— Wcześniej było to ponad 20-hektarowe gospodarstwo o profilu produkcji zwierzęcej, hodowaliśmy bydła opasowe i trzodę chlewną. Teraz mamy gospodarstwo o profilu produkcji roślinnej, bo nie można przy przedszkolu hodować zwierząt, czyli przestawiliśmy się na zboża konsumpcyjne - pszenice, żyto i rzepak. Gospodarstwo, to głównie sprawa męża. Na mojej głowie jest teraz przedszkole.
— Jako udział własny mieliśmy pieniądze ze sprzedaży żywego inwentarza, blisko 40 sztuk. Resztę dołożył bank i otrzymaliśmy kredyt.
— Przyszło mi to do głowy po iluś tam latach pracy społecznej, podglądania innych. Zawsze chciałam założyć firmę rodzinną. Marzyłam, że moje dzieci, a jest ich pięcioro, będą mogły, o ile będą chciały, razem z nami pracować. W nasze przedszkole zaangażowała się cała rodzina. Każdy ma tu swoją „działkę”. Poza tym, gospodarstwo było za małe, by zapewnić odpowiedni byt całej rodzinie, szukaliśmy więc z mężem nowych rozwiązań.
— I to doskonale! Trzeba pamiętać o tym, że dziś wieś, to nie tylko rolnictwo. Bardzo mocno zmienia się struktura wsi i obszarów wiejskich, a także liczba ludzi, którzy zajmują się działalnością rolną. Wielu rolników chce wzmacniać swoje gospodarstwa ekonomicznie działalnością pozarolniczą. Mamy u nas takie przykłady. To sposób na tworzenie miejsc pracy i dodatkowe źródło dochodu. Ja na bazie swojego gospodarstwa stworzyłam przedszkole, które w kwestii żywieniowej opiera się na naszych własnych produktach. Jesteśmy prawie samowystarczalni.
— Mam w ogródku wszystko, co rośnie w naszym klimacie. Z naszych pól i warzywnika pochodzą warzywa, które trafiają do przedszkolnej kuchni. Mamy kapustę, pory, cebulę, bakłażany, ziemniaki, marchewkę, pietruszkę, ogórki, pomidory, zielony groszek, a nawet paprykę czyli wszystko, co jest niezbędne, by zrobić zdrową i smaczną zupę i inne potrawy dla dzieci. Bazujemy tylko na własnych produktach. To jedzą nasze dzieci. Poza tym w sadzie rosną jabłonie, wiśnie, czereśnie i śliwy. Mamy więc własne owoce, a do tego truskawki i maliny. Soki mamy więc własne, a owoców wystarczy też na dżemy. Teraz nad stawem powstaje jagodnik i będzie agrest oraz porzeczki i jeżyny. Praktycznie kupujemy tylko mięso, ryby i owoce egzotyczne. To ogromny plus, bo nie dość, że własne produkty są zdrowe, to jeszcze opłata żywieniowa jest mniejsza, bo nie musimy ich kupować. A przygotowujemy dziennie około 120 obiadów. Na te potrzeby wystarczy nam 15 arów warzywnika. Matka natura daje nam wszystko.
— Ależ oczywiście! Zielsko nie czeka. Wszystko rośnie, chwasty też. Dlatego mówię, że wciąż pracuję na roli, bo spędzam tam ogromnie dużo czasu. Ale mamy też pole ziemniaków, na które na wykopki zapraszamy rodziców razem z dziećmi. To jedno z założeń naszego przedszkola: uczyć szacunku do ziemi, pracy na niej i tego, że warto posadzić czy zasiać, żeby potem móc się cieszyć z plonów. Nasze dzieci dobrze wiedzą, że marchewka nie bierze się z marketu.
— To wyjątkowa przestrzeń i kontakt z naturą. To miało być z założenia przedszkole wiejskie, a więc gwarantujące kontakt z ogrodem, z wiejskimi zwierzętami, ze zdrową żywnością. A jednocześnie nowocześnie wyposażone. I takie jest.
— Zakończyliśmy poprzedni rok z 62 wnukami, bo ja i mój mąż Stanisław jesteśmy dla naszych dzieci babcią i dziadkiem.
— Przykładem zupełnie nowym jest tworzenie gospodarstw opiekuńczych, czyli miejsc spokojnej starości dla osób, których rodziny nie mogą się nimi zająć. W tej chwili jest to program pilotażowy realizowany w województwie kujawsko-pomorskim. Pomysł jest taki, by zwłaszcza w miejscowościach leżących wokół większych miast tworzyć miejsca, gdzie osoby wymagające wsparcia i opieki mogły przebywać w ciągu dnia, gdy ich dzieci pracują. Widziałam jak to działa w województwie kujawsko-pomorskim i wygląda to całkiem fajnie. Takie między innymi pomysły mają zachęcać młodych ludzi do pozostania i pracy na wsi, a nie tylko mieszkania tutaj.
— Chyba w tą stronę zmierzamy. Prowadzenie własnego gospodarstwa dziś nie bardzo interesuje młodych. I chociaż obecne pokolenie rolników jeszcze ma swoich następców, to nie wiadomo, jak będzie z kolejnym. U nas jeszcze ten problem nie jest tak duży, ale w Europie zachodniej tak. Młodzi ludzie widzą jak ciężko jest pracować na ziemi. W mieście jest po prostu wygodniej. Pracujemy w określonych godzinach, niezależnie od kaprysów pogody, czy wciąż zmieniającej się koniunktury rynkowej. Z urlopem i wakacjami latem. To ogrom zmartwień z głowy.
b.chadaj@gazetaolsztynska.pl
W naszym cyklu "Na swoim" chcemy prezentować małe firmy, te które działają od lat i te, które dopiero startują. Przede wszystkim te z mniejszych miast i wsi. Jeżeli chcecie, żeby was opisać napiszcie do mnie na Facebooku.
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez