W życiu, jak w sporcie, trzeba grać fair play i mieć ducha walki

2018-01-12 20:00:00 (ost. akt: 2018-01-12 20:28:14)

Podziel się:

Z Rafałem Szczepańskim, wiceprezesem BBI Development, deweloperem, który realizuje wielkie inwestycje, jak projekt Złota 44 w Warszawie, jak też buduje domy na Warmii, rozmawiamy o tym, czym jest sukces i jak go osiągnąć.



 



— 10 lutego na Balu Sportu i Biznesu dowiemy się, kto wygrał nasz 57. plebiscyt na najpopularniejszego sportowca regionu. Ma pan swego faworyta? 

— Kiedyś powiedziałbym, że trzymam kciuki za Krzysztofa Hołowczyca. Zawsze mu kibicowałem, bo cenię go jako sportowca, ale też jako człowieka, za tę światową klasę, jaką sobą przedstawia. Za to co robi, jaki ma wpływ na młodzież. Wiem, że teraz nie ma go wśród kandydatów, to stawiam na Konrada Bukowieckiego. To bez wątpienia wielki talent. 


— To na pewno. W tym roku bal na nową formułę, ale sport i biznes mają ze sobą sporo wspólnego. Choćby tego ducha walki, tak potrzebnego by odnieść sukces.

— Wiele jest wspólnego, to prawda. Na pewno wspólna jest determinacja w dążeniu do osiągnięcia celu. To jest też to ogromne poświęcenie, żeby coś osiągnąć. Ludzie biznesu, jak i sportu raczej o godz. 15 nie kończą pracy. Pracują dużo więcej. To jest coś za coś. Sukces, który przychodzi – jeśli w ogóle przychodzi – bo przecież nie zawsze tak się dzieje, okupiony jest orką. Czasem ludzie zazdroszczą sportowcom tych laurów, medali, sławy, a przedsiębiorcom, np. pieniędzy, tyle że mało kto wie, jak ciężko przychodzi taki sukces. Ile potu, ile stresu kosztował. W biznesie pieniądze to nie wszystko, ważny jest cel, do którego się dąży. To staje się z czasem życiowym przesłaniem, ale taka jest istota ludzi twórczych. 


— Ale zgodzi się pan, że w jednymi drugim trzeba mieć też trochę szczęścia, bo czasem jeden błąd może pogrzebać miesiące harówki?

— Ignacy Paderewski zwykł mawiać, że na sukces składa się 90 procent pracy, dziewięć procent talentu i jeden procent szczęścia. Ten łut szczęścia jest rzeczywiście nieodzowny, bo zawsze jest lepiej mieć szczęście niż go nie mieć. Oczywiście szczęściu trzeba dać tę szansę, zapracować na nie.


— To już 57. plebiscyt na najpopularniejszego sportowca. Można powiedzieć, że to plebiscyt z brodą, ale wcale się nie starzeje, o czym świadczą te tysiące głosów, które co roku dostajemy. Czemu przypisać ten fenomen, szczęściu?

— To bierze się też z fenomenu samego regionu. To ważny w regionie plebiscyt, który nie ulega dewaluacji. Plebiscyt ma swoją ugruntowaną renomę, prestiż i przyznam, że nie bardzo widzę jakąś konkurencję. Warmia i Mazury to nie jest ludny region, a przez lata był trochę na uboczu. Dlatego tutaj ludzie sportu byli postrzegani jako tacy bohaterowie, którzy sławią region, budują jego renomę. Wielką zaletą plebiscytu jest mnogość kategorii, która pozwala nagradzać wszystkich sportowców, także młodzież i, co bardzo ważne, także sportowców niepełnosprawnych, przed którymi wypada tylko pochylić czoła. Byłem na balu, widziałem jak wspaniale wszyscy razem się bawią. I to jest właśnie ten fenomen, o który pan pyta. To jest plebiscyt dla wszystkich.


— Pan trenował jakiś sport? Zdobywał medale?

— Na studiach judo, w szkole średniej nie bardzo miałem czas na sport, bo chodziłem też do szkoły muzycznej. Niewiele miałem więc wolnego, ale judo stało się już naszą rodzinną tradycją, bo judo trenował mój syn, a teraz wnuk. Judo to piękny sport, to sport walki.


— Czego uczy?

— Myślę, że wielkiej pokory, jak pokonać porażki. Każdy sport buduje też charakter człowieka, uczy, żeby być twardym dla siebie, żeby nie rozczulać się za bardzo nad sobą. Judo to sport walki, ale chodzi o zwycięstwo, a nie wdeptanie przeciwnika w matę, zniszczenie go. Tym różni się sport od wojny. Sport powinien być szlachetny.


— Jest pan z Warszawy. Zwykle warszawiacy, którzy mają swoje domy na Warmii i Mazurach żyją na uboczu, nie angażują się w lokalne życie. W pana przypadku wygląda to inaczej. Był pan ostatnio choćby na I Kongresie Przyszłości, brał udział w debacie o gospodarce. Widać, że przyszłość Warmii i Mazur jest bliska pana sercu. W jakim kierunku powinien rozwijać się region?
— Pracuję w Warszawie, ale tutaj mieszkam, mam też dom, mogę więc powiedzieć, że to jest także mój region. Utożsamiam się Warmią i Mazurami. I też mi zależy, żeby region się rozwijał, bo z dzielenia biedy jeszcze nic nie wyszło. Warmia i Mazury mają potencjał. Na kongresie padło pytanie, co zrobić, żeby ludzi stąd nie wyjeżdżali. A ja uważam, że trzeba inaczej postawić pytanie. Otóż, co zrobić, żeby ludzie do nas przyjeżdżali. Bo żeby wygrać mecz trzeba strzelać gole, a nie murować swoją bramkę. Młodzi ludzie, jak będą wiedzieli szansę rozwoju w regionie, to tu zostaną. Znowu nawiążę do sportu, jeśli drużyna nie stwarza szans rozwoju, to zawodnicy z czasem zaczną szukać innej. Zmienią barwy klubowe. I moim zdaniem, żeby przytrzymać zawodników w drużynie, to trzeba rozwijać drużynę, A czasem mam wrażenie słuchając niektórych wypowiedzi, że sami mieszkańcy nie do końca wierzą w potencjał tego regionu. Trzeba działać razem, myśleć z optymizmem.

— Dlatego zaangażował się pan w życie lokalne w Pluskach, gdzie zbudował pan osiedle domów Rezydencje Warmińskie. 

— Oczywiście. Kultywowanie historii, kultywowanie tradycji, myślenie, żeby tę swoją mikroojczyznę rozwijać, to wydaje się dla mnie takie naturalne. Warmia i Mazury są moim drugim domem i chciałbym, żeby region się rozwijał. Problemów nie brakuje, ale podstawą rozwoju jest jednak infrastruktura, którą trzeba budować. 


— To, że Warmia i Mazury mają potencjał widzą też pisarze, artyści, czy sportowcy, jak choćby Robert Lewandowski, który zbudował piękny dom w Stanclewie nad jeziorem Jełmuń. Teraz piłkarz inwestuje w Giżycku. Takie nazwiska są jak magnes?

— To na pewno. Robert Lewandowski jest jednym z tych, którzy mają apartament u nas na Złotej 44. To podnosi prestiż, wzbudza zaufanie. Robert Lewandowski też jest fanem Warmii i Mazur, bo przecież mógłby zainwestować w każdym innym miejscu na świecie. Wybrał Warmię i Mazury i pokazuje, że to jest wartościowe miejsce. Takie osoby to są ambasadorzy regionu. I oby było ich jak najwięcej. 


— Warto mieć więc Lewandowskiego w swojej drużynie.

— Czyni tę przewagę na boisku. 


— Wiem, że nie tylko Pluski pana oczarowały, ale też choćby pobliskie Orzechowo, gdzie stoi kościół, w którym co niedzielę odbywają się nabożeństwa. To dzięki panu rozbrzmiewają tamtejsze organy? 

— Chodziłem do szkoły muzycznej, gram na fortepianie. Przyznam, że na widok w kościele tak pięknego, ale niemego instrumentu aż serce bolało. Dlatego wsparłem remont organów i dziś mam wielką satysfakcję, że co roku w kościele odbywają się koncerty muzyki organowej, a kościół jest pełen słuchaczy. Orzechowo, kiedyś było ludną wsi, ale po drugiej wojnie światowej mieszkańcy zostali wysiedleni. Dziś mieszka tam tylko leśniczy z rodziną i stoi kościół. Koło świątyni są jeszcze stare budynki, w których kiedyś mieściła m.in. plebania. Budynki są oczywiście zniszczone, ale chciałbym doprowadzić do ich rewitalizacji. Mogłoby tu powstać na przykład centrum promocji kultury warmińskiej. Trudno o lepsze miejsce. Dlatego chcę wesprzeć miejscowego proboszcza w tych działaniach i razem doprowadzić do rewitalizacji tych obiektów. To jest mój cel. 


— Pomaganie to chyba pan ma we krwi. Jest pan wiceprezesem Fundacji Polskich Kawalerów Maltańskich „Pomoc Maltańska”, dzięki której wyrastają dobre dzieła, także na Warmii i Mazurach. 

— Na Warmii i Mazurach mam dwa nasze dzieła: szpital w Barczewie i ośrodek pomocy w Szyldaku. Pomoc potrzebującym jest absolutnym naszym obowiązkiem moralnym. Tak, jak w sporcie trzeba grać fair play, tak w życiu pomaganie innym to nie jest jakaś fanaberia, to po prostu życiowe fair play. Skoro my jesteśmy silni, zdrowi, a inni słabi, chorzy, to fair play jest im pomóc.


Andrzej Mielnicki