Przed przedsiębiorczością stoi nowe wyzwanie

2018-06-30 17:01:13 (ost. akt: 2018-06-30 17:07:09)
Henryka Bochniarz

Henryka Bochniarz

Autor zdjęcia: Konfederacja Lewiatan

Podziel się:

Z marzeniami trzeba być ostrożnym, bo mogą się spełnić — przestrzega Henryka Bochniarz, prezydent Konfederacji Lewiatan, od lat związana z Warmią i Mazurami. — A mnie się marzy kobieta prezydent Polski, bo nasza delikatność to siła!

— Rok temu w wywiadzie dla naszego "Biznesu Warmii i Mazur" chwaliła pani walory turystyczne regionu, zwracając jednocześnie uwagę na zbyt małą promocję. Czy pani zdaniem, zwiększenie ruchu turystycznego na Warmii i Mazurach nie przyczyni się do zniszczenia tych dziewiczych gdzieniegdzie terenów? Nie doprowadzi do sytuacji, że turyści nie znajdą już takiego miejsca pod namiot, gdzie przez tydzień nikogo nie spotkają?
— Niewątpliwie Warmia i Mazury to region, który nie ma tak mocnej promocji, jak choćby sąsiednie Podlasie, które od lat przyciąga turystów z całej Polski, nie tylko z najbliższych województw. Być może dlatego, że znalazło odpowiednią narrację, która opowiada o regionie dziewiczych lasów, sympatycznych żubrów, prostej, ale smacznej kuchni, a także pomieszania kultur wschodnioeuropejskiej, zachodnioeuropejskiej i żydowskiej — co nie wszystkim się podoba. Warmia i Mazury to region niełatwy do promowania, bo dziedzictwo kulturalne i architektoniczne nie jest rdzennie polskie. Przed podobnym wyzwaniem stoją inne regiony reprezentujące dawne ziemie odzyskane. Wydaje się jednak, że na Dolnym Śląsku przezwyciężyli ten problem i od lat z sukcesem promują region jako miejsce na skrzyżowaniu kultur polskiej, niemieckiej, czeskiej i żydowskiej. Warmia i Mazury to dla wielu turystów przede wszystkim Węgorzewo, Mikołajki, Ruciane-Nida i rozciągające się między nimi jeziora, od dziesięcioleci jeden z najpopularniejszych kierunków eskapad warszawiaków, którzy oblegają te tereny przez całe wakacje. Tutaj niełatwo będzie nam znaleźć ciche miejsce na rozbicie namiotu, o którym mowa w pytaniu. Ruchem turystycznym również można inteligentnie sterować. Nie promujmy już nachalnie jezior mazurskich, szczególnie wśród krajowych turystów, bo oni je znają. Pokażmy im natomiast inne miejsca, które warto zobaczyć. Na przykład — Święta Lipka ze słynnymi organami i Frombork, który wszystkim powinien kojarzyć się z Kopernikiem.

— Kiedyś powiedziała pani: "Jeśli ciągle będziemy postrzegani jako kraj Wałęsy, papieża i złodziei samochodów, to nie ma siły, żeby nasi naukowcy i przedsiębiorcy mogli się przebić." (Newsweek, 2002) Czy od tamtego czasu postrzeganie Polski na świecie wyszło poza te ramy?
— Oczywiście! W końcu przytacza pani mój wywiad z 2002 roku, kiedy byliśmy już po zakończeniu negocjacji akcesyjnych, ale jeszcze przed referendum w sprawie członkostwa. Nie było wtedy dla nikogo pewne, jaki będzie wynik referendum. Przypomnę, że mieliśmy wtedy dwie mocno eurosceptyczne partie w sejmie, a i obóz post-solidarnościowy, wtedy jeszcze pozbawiony tak głębokich jak dziś podziałów, miał w swoich szeregach polityków przeciwnych akcesji. Nasze członkostwo w Unii Europejskiej wiele zmieniło i zmieniło też samych Polaków, a w badaniach opinii publicznej poparcie dla naszego uczestnictwa we wspólnocie raczej nie spada poniżej 70 proc. Otwarcie rynku europejskiego na naszych pracowników pokazało społeczeństwom zachodnim, że Polacy to wartościowi i sumienni pracownicy, również w branżach potrzebujących wysoko wykwalifikowanych ekspertów. Swoje dołożył też udany projekt wymian studenckich, który uczynił nas i naszych sąsiadów bardziej otwartymi.
Dziś już mało kto opowiada w Niemczech ten ksenofobiczny dowcip o kradzieży samochodu. Polskie produkty rolne są rozpoznawalne w UE jako najlepsze jakościowo, zdobywamy nagrody za wzornictwo przemysłowe, jesteśmy jednymi z liderów w produkcji autobusów elektrycznych — takich przykładów można mnożyć dziesiątki.

— Czyli jesteśmy przedsiębiorczy i innowacyjni?
— Przed naszą przedsiębiorczością stoi teraz inne wyzwanie. Jesteśmy krajem "miśków", czyli małych i średnich przedsiębiorstw, zatrudniających według różnych kryteriów mniej niż 250 lub 500 pracowników — to ponad 98 proc. wszystkich polskich firm. Prawda jest taka, że w zdecydowanej większości to samozatrudnieni i firmy zatrudniające 2-9 osób, czyli mikroprzedsiębiorstwa, a jak wskazuje zdecydowana większość badań, taka sytuacja stanowi istotną barierę dla wzrostu wydajności pracy w polskich firmach. To właśnie w średnich firmach notujemy największy wzrost efektywności w ostatnich latach, a małe i mikro nadal borykają się z niską wydajnością pracy. To również wina rządzących, którzy przez kilkanaście lat fetyszyzowali przedsiębiorczość w wydaniu mikro. Konia z rzędem temu, kto wprowadzi w Polsce przepisy i wsparcie dla konsolidacji firm i zwiększy tym samym efektywność i wydajność pracy przedsiębiorstw w naszym kraju.
Być może obok rządowej agencji, dedykowanej małym i średnim firmom, powinna powstać agencja konsolidacji przedsiębiorstw? Jej oferta mogłaby skupiać się na szkoleniach i doradztwie w procesie przejmowania i fuzji przedsiębiorstw, a także restrukturyzacji służącej poprawie efektywności. Pojęcie fuzji przedsiębiorstw kojarzy się z wielkimi koncernami, ale dla małych przedsiębiorstw może oznaczać wielki wzrost efektywności i wzrost możliwości, również w zakresie eksportu produktów i usług. Wiele ankiet wśród przedsiębiorców pokazuje, że nie są zainteresowani szukaniem nowych rynków zbytu, bo satysfakcjonuje ich obecny udział w rynku i dochody z tego tytułu. Paradoksalnie, dokonując ekspansji, zwiększając obroty, inwestycje i zatrudnienie, mogliby sprawić, że do ich własnej kieszeni trafi w efekcie mniej pieniędzy, przynajmniej w krótkim i średnim horyzoncie czasowym. A to już dla wielu wystarczający argument, żeby poprzestać na obecnym etapie rozwoju ich przedsiębiorstwa.

— A teraz zapytam o politykę. Kobieta prezydentem RP — co by to zmieniło w polskiej polityce?
— Sama kandydowałam na urząd prezydenta i to był wyraz moich marzeń o zmianie polskiej polityki na bardziej kobiecą i łagodną. Przez lata nauczyłam się, że z marzeniami trzeba być ostrożnym, bo mogą się spełnić. Marzyłam o kobiecie prezydentce, tak jak marzyłam o kobiecie prezesce rady ministrów. W latach 2014-2017 dwie kobiety pełniły w Polsce funkcję premiera. Rząd Ewy Kopacz z pewnością nie miał tego europejskiego formatu, co rząd Donalda Tuska, czym rozczarował wiele osób. Natomiast Beata Szydło była zaprzeczeniem kobiecości w polityce i ja nie chciałabym widzieć takich kobiet na państwowych stanowiskach. Przecież to za jej rządów, jeśli w ogóle miała wpływ na rządzenie, zainicjowano czarne marsze, kiedy partia rządząca chciała radykalnie zaostrzyć prawo aborcyjne. To, za czym tęsknią niektórzy obywatele, to empatia, rozwaga i delikatność w polityce — cechy typowo kobiece. Wiem, że niektórzy mogą mi teraz z łatwością podać przykłady kobiet polityków, które zaprzeczają mojej tezie, jednak proszę spojrzeć na pierwsze damy, budzące zawsze dużą sympatię społeczeństwa, nawet ponad politycznymi podziałami. Danuta Wałęsa, Jolanta Kwaśniewska, Maria Kaczyńska, Anna Komorowska i teraz Agata Kornhauser-Duda budziły i budzą mniej negatywnych emocji niż ich mężowie prezydenci. Kiedy jakieś środowiska odbijają się od drzwi parlamentu, małego lub dużego pałacu, to do kogo się zwracają? Do pierwszej damy, bo przynajmniej mogą liczyć na wysłuchanie i nagłośnienie swojej sprawy. Lubię przy okazji podobnych rozmów przytaczać historię z mojej kampanii prezydenckiej w 2005 roku. Wtedy doradcy od wizerunku powiedzieli mi, że kandydat, który jest dziadkiem i pokazuje się z wnukami, to świetny produkt polityczny i ma duże szanse. Natomiast kandydatka babcia? Nie… nie ma potencjału i wyborcy nie wezmą na poważnie jej kandydatury — mówili całkiem szczerze. Coś jednak powoli się zmienia, w tym roku obchodzimy 100 lat praw wyborczych kobiet w Polsce, co mocno definiuje tegoroczny Kongres Kobiet 2018, więc patrzę w przyszłość z optymizmem. Konfederacja Lewiatan, którą kieruję, przechodzi ostatnio zmiany, które powinny być wzorem dla polskich organizacji, bo wprowadziliśmy w tym roku m.in. parytet 35-procentowego udziału kobiet w zarządzie Konfederacji.


— A kim jest kobieta sukcesu z Warmii i Mazur?
— Kobieta sukcesu to businesswoman z Olsztyna, właścicielka agroturystyki z Olsztyna, ale także każda kobieta, która prowadzi gospodarstwo domowe i udanie nim zarządza, łącząc pracę zawodową z wychowaniem dzieci i domem. Nawet szacunki GUS pokazują, że kobieta w Polsce na prace domowe przeznacza średnio 3 godziny i 14 minut dziennie, świadcząc de facto niepłatną pracę na rzecz społeczeństwa i gospodarki. Bycie kobietą sukcesu w zwykłej codzienności prowincji ma taki sam sens, jak powodzenie finansowe w dużym mieście. W Bukwałdzie pod Olsztynem, gdzie spędzam niekiedy większość tygodnia, angażuję się w działalność społeczną. Widzę, jak wiele czasu kobiety poświęcają dzieciom, starając się go spędzić z nimi w sposób wartościowy, podczas gdy szkoła, biblioteka i świetlica zamykane są wczesnym popołudniem. Kobiety sukcesu Warmii i Mazur to właśnie siłaczki, które każdy z nas codziennie spotyka.

mmb