Na swoim\\\ Drony podbijają Polskę. Świadczy o tym choćby to, że nasz rynek wart jest kilka miliardów złotych. Operatorów dronów w Olsztynie szkoli Rafał Wolak, który opowiedział nam o tej pasji i o tym, czym różni się płatowiec od wielowirnikowca.
— Zaczęło się niedawno, bo w 2015 r. Kolega przyniósł drona na orlik. Zrobiłem szybki kurs VLOS, czyli kurs podstawowy, uprawniający do latania w zasięgu wzroku.
W ubiegłym roku odezwała się do mnie firma z Warszawy i zaproponowała przeprowadzenie szkoleń w szkołach średnich. Opowiadałem, czym jest dron, jak jest zbudowany, trochę o prawie lotniczym i zastosowaniu w różnych branżach. Od września do czerwca zjeździłem w ten sposób całe województwo. W tych warsztatach wzięło udział ponad 2500 osób. Zdziwiło mnie tylko to, że młodzież nie miały pojęcia o tym, czym są drony. W międzyczasie zrobiłem kolejny kurs BVLOS, czyli uprawniający do latania poza zasięgiem wzroku, i na końcu kurs INS, czyli instruktorski. Wpadłem też na pomysł otworzenia własnego ośrodka.
— VLOS to 3 dni. Teoria, praktyka, a na koniec przyjeżdża egzaminator.
— Lot po kwadracie, wznoszenie, opadanie, zmiany kierunku lotu...
— VLOS 1500 zł, BVLOS 3000 zł. Ale opłaca się, bo dronów w Polsce lata mnóstwo. I będzie ich coraz więcej. Ale mało kto zdaje sobie sprawę, że bez świadectwa kwalifikacji można polatać w niewielu miejscach...
— W celach rekreacyjnych i sportowych można latać bez świadectwa kwalifikacji. Do 600 gramów jest okej. Powyżej... dużo trudniej.
— Oczywiście. Jest nawet taki program unijny o nazwie U—Space. Zgodnie z jego założeniami strefą nad miastami będą musiały zarządzać miasta. To ważne właśnie pod kątem przewożenia krwi czy paczek. Transport krwi musi się równać automatyzacji, ale to żaden problem, bo firmy z dużym terenem do monitorowania używają dronów jako systemu bezpieczeństwa. Jeśli czujnik wykryje ruch, to dron jest wysyłany na to miejsce automatycznie. Większość lotów profesjonalnych wykonuje się zresztą w trybie autonomicznym. Programuje się prace i dron wykonuje misję, np. w geodezji przy tworzeniu ortofotomap. Określamy wysokość, wciskamy przycisk start, dron sam leci i jeszcze sam wraca dzięki funkcji „return to home”.
— Od początku lipca. Mam już nawet zamówiony pierwszy kurs. Trwa 3 dni. Latamy na symulatorze, później prawdziwym dronem. Jest też oczywiście teoria.
— Wystarczy kurs i egzamin. Można zdawać 3 razy. Ale zdawalność jest 98-procentowa. A możliwości po kursie są spore.
— Choćby kręcenie ślubów. Ale też branża geodezyjna. Dużo geodetów zgłasza się na kursy. Wcześniej, gdy to wszystko startowało, szkolili się głównie fotografowie oraz kamerzyści. Zachęcałbym też do szkoleń rolników, bo przy użyciu drona jesteśmy w stanie sprawdzić stan wegetacji roślin.
— Tak, NDVI. Działa w świetle niewidzialnym dla oka. W Stanach jest to bardzo popularne. To tzw. inteligentne rolnictwo.
— W Polsce działa kilka firm. Rolnicy nie są jeszcze zbytnio do tego przekonani.
— Według prawa lotniczego musimy zachować bezpieczną odległość. Większymi musimy zachować granicę 100 metrów od zabudowań i 30 metrów od pojedynczych osób. To dotyczy tylko osób bez świadectwa kwalifikacji.
— Ktoś może donieść na policję.
— Z punktu widzenia prawa, tylko urzędnik ŁUC może to robić. Policjant zawsze może to jednak podpiąć pod swoje paragrafy. Funkcjonariuszy wyszkolono już w kwestii legitymowania operatorów, wiedzą, na co muszą zwracać uwagę. W sprawie mniejszych dronów jest dużo ciekawiej, bo prawo mówi, że musimy zachować bezpieczną odległość, ale... nie określa jaką.
— Polska dobrze dostosowuje się do rozwoju rynku. W Polsce lata 100 tys. dronów, co stawia nas w światowej czołówce. Zgodnie z raportem wartość rynku dronowego w Polsce pod względem przychodów ze sprzedaży cały czas rośnie. W 2015 roku było to 164 mln zł, w 2016 ponad 200 mln zł, w 2017 ponad 251 mln zł. Pod koniec roku wejdzie też ustawa, która trochę pomoże w lotach poza zasięgiem wzroku.
— ULC czasem zgłasza się do youtuberów z prośbą o wskazanie operatora.
— Prawo mówi, że bez świadectwa kwalifikacji możemy latać tylko rekreacyjnie i sportowo. Loty komercyjne, czyli tam gdzie już zarabiamy, wymagają ŚK.
— W zasadzie się nie da (śmiech).
— W Holandii testowano jastrzębie, ale to był kiepski pomysł, bo większy dron mógł spaść i kogoś ranić. Były też pomysły zakłócania sygnału.
— Tak. W dodatku sygnał nie był punktowy, więc przy okazji ludzie w pobliżu tracili sygnał w telefonach (śmiech). Rosjanie strącili tez kiedyś drona pociskiem wartym 100 tys. dolarów. Dron był warty 3 tys.. Niemniej prawo wymusi w końcu na producentach zakładanie transponderów, żeby była znana ich lokalizacja.
— Dron ma opcję autonomicznego powrotu „return to home”.
— Możemy, ale bierzemy odpowiedzialność za to, że dron spadnie. Dron wie też, że jest już w miejscu, z którego może jeszcze bezpiecznie wrócić, i nas o tym poinformuje.
— W zasadzie nazwa, która występuje u nas, to Bezzałogowy Statek Latający. Te wojskowe, jak np. predatory, to prawdziwe drony, w zasadzie samoloty bezzałogowe. Jeśli chcemy zrobić mapę kilkudziesięciu hektarów, to nie zrobimy tego wielowirnikowcem, czyli takim popularnym dronem, a płatowcem. Wojsko rozwija swoje drony.
— W 2017 r. takie świadectwo miało w Polsce 6,5 tys. osób. Dane pokazują też, że 272 podmioty gospodarcze uzyskały przychody dzięki dronom, 25 firm zainwestowało w budowę takich maszyn, dwie uzyskały przychody ze sprzedaży zagranicznej, a jedna firma sprzedaje drony za granicę.
— Do nauki latania. Dron do nagrywania czegokolwiek musi mieć minimum kamerę full HD. Najtańsze drony mają kamery HD i gorsze. Do tego kamera koniecznie musi być na gimbalu (urządzenie stabilizujące kamerę — red.), a dron musi mieć GPS.
— W górach dosyć często są parki krajobrazowe, więc sobie nie polatamy, bo jest całkowity zakaz latania lotów w strefie R.
— A morze?
— To może chociaż do lasu?
— Jeśli już rozmawiamy o lesie, to są przecież drony, które śledzą użytkownika i omijają drzewa, lecąc za nami.
— To już standard. Dwa lata temu pojawił się dron Lily. Dołączano do niego opaskę, dzięki której nas śledził. Dziś wystarczy zaznaczyć obiekt na smartfonie. Dron będzie też skanował przestrzeń dookoła i omijał przeszkody.
— Na Phantom 4, Mavic, ale nie Air. Wymieniłbym też Matrice, bo latają na RTK (najnowocześniejsza na świecie technologia najdokładniejszych pomiarów satelitarnych — red.), czyli dokładność jest jeszcze większa. Tyle że taki dron to koszt 150 tys. zł.
— Bez problemu. Ostatnio do mojego kolegi posiadającego takiego drona zgłosiła się firma detektywistyczna, która dostała zlecenie od firmy transportowej. Ci drudzy podejrzewali kradzież paliwa przez swoich kierowców. Trudno było to jednak udowodnić. Mieli tylko współrzędne GPS wskazujące na to, że kierowcy zatrzymywali się o jednej porze w jednym miejscu. Kolega zawiesił drona na wysokości 100 metrów i kilometr od podanych współrzędnych. Nawet nie wiedzieli, że ich podgląda. Udowodnił wypompowywanie paliwa.
— Latają z prędkością 250 km/h. Niedawno w Dubaju odbyły się zawody. Główną nagrodą było 2 mln dolarów. Zgarnął to jakiś 15-latek. Co ciekawe operatorzy latają na goglach VR i to w trybie manualnym.
— Dokładnie.
p.jaszcznin@gazetaolsztynska.pl
W naszym cyklu pokazujemy małe firmy. Te, które działają od lat, i te, które dopiero startują. Rozmawialiśmy już z przedsiębiorcami z Olsztyna, Ełku czy Iławy, ale też z Kruszewca koło Kętrzyna i Idzbarka koło Ostródy. Jeżeli chcecie, żeby i z Wami porozmawiać, napiszcie do mnie na Facebooku.
Igor Hrywna
Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez
As #2545933 | 94.254.*.* 30 lip 2018 16:10
Doczytaj chłopie bo dron Lily jeśli się pojawił to tylko w reklamie. Co prawda był preorder na początku za 500$ ale nikt tego nigdy nie dostał i nie dostanie bo nie ma
! odpowiedz na ten komentarz